Nie sądziłam nigdy, że sięgnięcie po książkę autorstwa Johna Greena, po niezbyt udanym spotkaniu za sprawą „Gwiazd naszych wina” (co zadziwiające, bardziej podobała mi się ekranizacja tej książki), będzie tak dobrym pomysłem na wieczór. Zaczynam powoli rozumieć fenomen tego autora, a „Papierowe miasta” stają się jedną z moich ulubionych książek.
Nie oczekuję nigdy zbyt wiele po książkach dla młodzieży – w końcu nastolatką już dawno nie jestem, młodą dorosłą też już poniekąd nie. Zazwyczaj sięgam po tego typu książki z ciekawości czy z potrzeby lżejszej lektury. Jednak „Papierowe miasta” zaskoczyły mnie swoją głębią.
Ucieczka przed pustką
Wyobraź sobie czytelniku, że żyjesz w jednym z tych amerykańskich miast, które kiedyś były sztucznie tworzone dla żołnierzy i ich rodzin. Prawie jednakowe domy, zlewające się w całokształcie krajobrazu. W takim mieście mieszka Quentin, dla przyjaciół po prostu Q i Margo. Mieszkają obok siebie od dzieciństwa. Pewne zdarzenie zmienia jednak ich przyjaźń. Po latach widzimy jak mijają się na szkolnych korytarzach – Margo królowa szkoły otoczona wianuszkiem wielbicieli. Q razem ze swoimi przyjaciółmi stara się być, po prostu niewidzialny. Jedna noc zmienia wszystko, a tajemnicze zniknięcie Margo sprawia, że Q wpada w obsesję. Chce ją za wszelką cenę odnaleźć.
Widzisz, czytelniku, pewnych rzeczy nie da się przewidzieć, dlatego dla Q podróż, w którą wyrusza, jest podróżą zaskakującą. Przynoszącą otrzeźwienie i zrozumienie, a dla Margo? Wolność. Wolność, której tak pragnęła, z dala od papierowych miast i papierowych ludzi.
Margo i Q są niesamowitą parą bohaterów. Są przeciwnościami, które się z jakiegoś powodu przyciągają i uzupełniają. Nad wyraz dojrzali (jak na swój wiek), wkraczający w dorosłość, z pewnymi obawami i nadziejami. Nie wyróżniałoby ich zupełnie nic, gdyby nie to, że każde na swój sposób ucieka. I jest cholernie inteligentne.
Jakże łatwo dać się zwieść, wierząc,że człowiek jest czymś więcej niż tylko człowiekiem.
Jestem zakochana w kreacji bohaterów, w tym jak żywi i realni się wydają. I w tym, jak szybko zaskarbili sobie specjalne miejsce w moim sercu. Sympatyczni, pełni swoim własnych dramatów.
Podsumowanie
„Papierowe miasta” to historia inna niż wszystkie, jakie do tej pory czytałam, ma niesamowity klimat, chociaż opowiada od dobrze znanych problemach nastoletniego życia – zagubieniu, poszukiwaniu siebie i własnej drogi. John Green stworzył w swojej powieści nastrój małego miasteczka, gdzie się wszyscy, albo prawie wszyscy znają. Gdzie życie powinno być z góry zaplanowane, proste, normalne. I to właśnie życie najbardziej przerażało Margo, nie chciała ginąć w tłumie ludzkich istnień.
Miasto było z papieru, ale nie wspomnienia.
Muszę przyznać, że zżyłam się z głównymi bohaterami, głównie z Margo, która tak jak ja kiedyś, szuka swojego miejsca na świecie i desperacko pragnie stworzyć coś, osiągnąć coś, uciec od życia, które wiodą wszyscy wokół. Chyba w każdym miasteczku, grupie społecznej albo wiosce, znajdzie się jedna taka osoba. Osoba, która patrzy gdzieś ponad wszystko, co ją otacza, gdzieś w dal, złakniona wiecznej życiowej przygody.
Seria: Myślnik Wydawnictwo: Bukowy Las Tłumaczenie: Renata Biniek Tytuł oryginału: Paper Towns Data wydania: 15 lipca 2015 ISBN: 9788380740006 Liczba stron: 400
„Papierowe miasta” to książka, która pomimo ciężkiego, po trosze, tematu wypełniona jest porządną dawką humoru. Poprawiała mi humor, po prostu.
Trudno jest mi pisać o książkach, które mnie zachwycają, paradoksalnie. Zawsze czuję się nie dość kompetentna. Czasem brakuje słów, by opisać te wszystkie emocje, dlatego polecam, po prostu.
♥ Follow my blog with Bloglovin ♥
Źródło zdjęć: Google
Od dawna nie czytam literatury dla młodzieży, ale tak jestem zaskoczona tą pozytywną recenzją, że gdy będę szukać jakiejś lżejszej lektury, to może sięgnę właśnie po „Papierowe miasta”. Ekranizację też polecasz?
PolubieniePolubienie
Ja czasem jeszcze czytam, zwłaszcza, gdy szukam czegoś lżejszego, niezbyt też kobiecego – jak dla mnie takie książki sprawdzają się idealnie, ciekawa jestem czy i Tobie przypadną do gustu :) Ekranizacji jeszcze nie widziałam, nadrobię pewnie w święta :)
PolubieniePolubienie
To miło, że Ci się podobało, ostatnio mnóstwo gorzkich słów czytałam pod adresem Greena. Mi „Papierowe miasta” przypadły do gustu, jednak chyba trochę mniej niż Tobie. Trudno mi określić dlaczego, bo czytałam kilka lat temu. Jednak pamiętam, że „Szukając Alaski” również mi się podobało. To taki dobry poziom młodzieżówek ;)
PolubieniePolubienie
O, „Szukając Alaski” mam też na liście :) Może po prostu trafiła na odpowiedni moment w moim życiu, kiedy to potrzebowałam takiej młodzieżówki, miłej odskoczni, niczego ciężkiego ani nazbyt kobiecego :) Nie wiem jeszcze czy się z Greenem polubię, bo jego „Gwiazd naszych wina” średnio mi przypadło do gustu – zobaczymy :)
PolubieniePolubienie
W moim odczuciu jest ona taka…. amerykańska. Nie mam pojęcia skąd pochodzi autor, ale samo dzieło jest tak jak indyk, wielkie domy czy chlebek kukurydziany, amerykańskie. Nie odnajduję w tym jakiejś uniwersalności, której spodziewam się po takich książkach ze znaczeniem.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Autor jest Amerykaninem, więc skojarzenia jak najbardziej adekwatne :D Na ogół mi takie skojarzenia nie przeszkadzają, dopóki nie są zbyt irytujące :D W tej książce odnalazłam jedną, schematyczną i uniwersalną prawdę: bądź sobą, nieważne, jak irracjonalne wydaje się to Twojemu otoczeniu. Tylko to :D
PolubieniePolubienie
Moje pierwsze spotkanie z Greenem było udane. Było to niedawno, więc tej książki jeszcze nie czytałam, ale sądzie, że się wciągnę jak wcześniej :)
PolubieniePolubione przez 1 osoba
A którą jego książkę czytałaś? :)
PolubieniePolubienie