Nie było mnie tutaj prawie dwa lata i chociaż romansowałam z blogosferą w dalszym ciągu, nagle przestałam. Brakowało mi chęci, by dzielić się myślami i choć czytałam, oglądałam i słuchałam wiele, to jakoś słowa nie chciały się kleić, a pusty edytor tekstu przerażał. I w końcu do mnie dotarło co się za tym kryło…

Jak już wspomniałam romansowałam z blogowanie w dalszym ciągu, ba, romansowałam na własnej domenie, z hostingiem i innymi tego typu bajerami, które musi znać i wiedzieć o nich wszystko współczesny bloger, który chce zaistnieć. Chciałam spróbować, czy będę się czuła w takiej odsłonie dobrze – i, owszem było to miłe doświadczenie, ba, pewnie kiedyś do tego wrócę, ale… właśnie to „ale” przeważyło. Ja nie jestem pro blogerem i nigdy prawdopodobnie tym pro blogerem nie będę. Nie piszę zaskakujących treści – ja piszę o emocjach, które we mnie są. Nie przeprowadzam fascynujących i ciekawych analiz, bo piszę głównie pod wpływem chwili, często spontanicznie.

Mój blog, by mieć własną domenę i hosting musi jakoś sam na siebie zarabiać, bo, niestety, nie stać mnie aktualnie na dodatkowe koszta – nie jest to dużo pieniędzy, ale to zawsze mniej na niezaplanowane wydarzenia losowe, typu choroba lub dodatkowe koszta utrzymania. Póki nie ustabilizuję i tej sfery mojego życia domena i hosting będą mi tylko przeszkadzać.

Ponadto, dotarło do mnie, że posiadając własną domenę czuję przymus pisania najlepiej w całym swoim życiu, a czasem nie mam ochoty spędzać kilku godzin nad tekstem, czasem chcę wrzucić tekst, który będzie czystą emocją i niezbyt długi. Czułam, że ten przymus zabiera mi chęci do pracy – bo, blogowanie od tego 2007 roku jest dla mnie przede wszystkim pasją. Pasją i autoterapią. Zbiorem wspomnień. Nie pracą – i tak, kiedy mam ochotę na tekst pełen detali, zreaserczowany pod każdym możliwym sposobem to to robię. To nie jest też tak, że ja nie chcę pisać dobrych tekstów i w dodatku merytorycznych – oczywiście, że chcę. Ale wtedy kiedy będę czuła, że chcę. Nie, że muszę.

Może to wszystko jest zbyt poplątane – zewsząd dochodzą do mnie głosy, że POWINNAM zarabiać na swoim blogu, że powinnam znać te wszystkie wtyczki, mieć w jednym palcu SEO i myśleć o założeniu własnej działalności i kiedyś być może to nastąpi, ale jeszcze nie teraz. Bo nie chcę. Nie czuję się gotowa. Nie jestem taka dzielna.

Wyczuwam wszędzie dozę uwielbienia do osób posiadających własne domeny – ale domena nie świadczy o jakości treści, a na niej zależy mi najbardziej i także na tym, by sama ze sobą żyć w zgodzie i po prostu lubić to, co robię.

Spakowałam więc swoje wirtualne manatki, zrobiłam porządki i jestem.

O czym będę pisać, skoro wróciłam? O tym samym, co kiedyś: o książkach, filmach, muzyce i innych atrybutach współczesnej popkultury. Będę pisać też o innych rzeczach, które mnie pasjonują, czyli m.in. o mojej na powrót odkrytej pasji do rysowania, czy mojej ukochanej fotografii. Nie zmieniłam się za bardzo pod tym względem :)

Mam nadzieję, że zrozumiecie, że będziecie i przywitacie mnie z powrotem w tym zacnym gronie. Córka marnotrawna powróciła.

4 myśli na temat “Powrót córki marnotrawnej

  1. Jak pięknie rysujesz <3 BARDZO podoba mi się ta ciemnowłosa dziewczyna! :D Cieszę się że wracasz i wracasz pod ten adres bo szczerze muszę przyznać że gubię się czasami we wszystkich Twoich internetowych odsłonach ;)

    Polubienie

    1. Dziękuję ślicznie kochana :) A weź przestań, nigdzie miejsca nie mogę zagrzać – za duży bajzel w moim życiu i to dlatego :C Ale tu już zostaję. W końcu :)

      Polubienie

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.